sobota, 10 sierpnia 2013

murzynek na jogurcie

Przyznam nieskromnie, że mam talent do gotowania zup i smażenia wszelakich naleśników. Jestem natomiast kompletnym beztalenciem jeśli chodzi o ciasta. Popełniłam już tyle zakalców na podstawie przepisów, które "zawsze wychodzą", że nie potrafię tego zliczyć. Tyle że lubię jeść ciasta, więc się nie poddaję i piekę z nadzieją, że któreś wyjdzie. Ostatnio mam nawet dobrą passę, bo szarlotka, którą popełniłam tydzień temu była wybitna i to nie wcale w moich zaniżonych kategoriach - to był szczyt szczytów!
Dziś naszła mnie ochota na murzynek. Przepis jest banalny - wymieszać wszystkie składniki  i do piekarnika (choć i takie ciasta potrafiłam zepsuć).

Podaję przepis, może ktoś skorzysta:
- trochę więcej niż 1/4 kostki miękkiego masła
-1 i 1/2 szklanki mąki pszennej
- 3/4 szklanki cukru
- 2 jajka
- 3 łyżki kakao
- 2 łyżeczki kawy rozpuszczalnej (proszek, nie napar)
- duże opakowanie jogurtu naturalnego (400 g)
- płaska łyżeczka proszku do pieczenia
- płaska łyżeczka sody

piec w "keksówce" ok. 50 min. w temp. 180 stopni C (sprawdzić czy upieczone wbijając patyczek)
Murzynek wyszedł puszysty i mięciutki, pasuje do domowych konfitur - niebo w gębie




dynia makaronowa

Odkryciem kulinarnym tego roku okazała się dynia makaronowa. Mimo suszy w naszym ogródku pojawiło się kilka niewielkich dyń, na których od kilku tygodni eksperymentuję.
Dynia ma delikatny i lekko mdławy smak, ale polecam do wydrążonej połówki nałożyć dowolne składniki, gęsty sos lub farsz, które mają intensywny smak. Sprawiły się ser feta, pomidory i aromatyczne zioła. Pełna dowolność!
    Tym razem przygotowałam zupełnie niedietetyczną wersję z wędzonym boczkiem, czerwoną soczewicą, cebulką, pomidorami z puszki i żółtym serem. No mniej więcej, bo wrzucałam, co mi wpadło w ręce :P
Efekt okazał się świetny.
Z praktycznych porad - dynię piekę 50-60 min. w temperaturze 200 stopni C. Na dno formy wlewam odrobinę wody, żeby dynia nie przypaliła się od spodu, a przez połowę czasu pieczenia dynie przykrywam folią aluminiową, żeby nie spalić góry.

Upieczony miąższ dyni łatwo się rozwarstwia tworząc "makaron" podobny do takiego używanego do rosołu. Jest to fajny pomysł dla rodziców, których dzieci nie lubią warzyw






piątek, 9 sierpnia 2013

obiad z azjatycką nutą

Składniki:
- pierś z kurczaka - pokroić w cienkie paski
- 3 marchewki - posiekać w drobne paseczki (ja używam do tego skrobaczki do warzyw)
- 1 cebula - pokroić w piórka
- papryka - tym razem użyłam zielonej
- odrobina świeżego imbiru (zetrzeć na tarce) - można użyć suszony, ale smak już będzie inny
- puszka pędów bambusa
- 2-3 ząbki czosnku
- sos sojowy do smaku - kilka łyżek (polecam KIKKOMAN, który nie zawiera tych wszystkich sztucznych chemicznych dodatków)
- przyprawy:  kolendra, papryka ostra, gałka muszkatołowa, ewentualnie sól, ale uwaga, bo sos sojowy jest słony)

Rozgrzać patelnię lub wok z niewielką ilością oleju, wrzucić mięso i smażyć do mementu aż mięso przestanie być surowe. Dodać marchewkę, cebulę, i paprykę. Podlać odrobiną wody (lub soku pomidorowego, który dodatkowo wzbogaci smak), żeby nic się nie przypaliło, ale też żeby "nie pływało". Ciągle mieszać. Temperatura patelni powinna być cały czas wysoka - warzywa mają pozostać lekko twardawe lecz nie surowe. Dodać pozostałe składniki - pędy bambusa, imbir, zmiażdżony czosnek,  sos sojowy i przyprawy i jeszcze przez kilka minut smażyć wciąż mieszając. Podawać z ryżem.


na zimno

36 stopni w cieniu to stanowczo za dużo jak dla mnie, dlatego ratuję się zimnymi deserami i kawą z lodem.
Żadna filozofia. Mocno schłodzony jogurt naturalny z odrobiną brązowego cukru, herbatniki i mus jagodowy - niebo w gębie...


i kawka na zimno... Na dno szklanki wrzucam kostki lodu, wlewam spienione mleko (używam takiego malutkiego mikserka do cappuccino), a następne leję po ściance kawę zaparzoną w ekspresie (parzę bardzo mocną, ale w niewielkiej ilości i dolewam odrobinę zimnej wody, żeby nie czekać na wystygnięcie).
Mile widziane są dodatkowe aromatyczne dodatki jak szczypta brązowego cukru, cynamon lub kardamon...


proste rzeczy a cieszą :)

piątek, 2 sierpnia 2013

to co złe, wróci...

Kolejny raz przekonałam się, że to, co dajemy światu, wraca do nas. Szczególnie wyrządzone zło... Nie jest to jednak takie proste i oczywiste... W tej chwili człowiek, który kojarzy mi się ze wszystkim co najgorsze w moim życiu, wymaga pomocy. Z jednej strony zwykłe ludzkie odruchy każą mi pomagać, tak jak potrafię, z drugiej - czuję wewnętrzny dysonans, bo pamiętając lata strachu i piekiełko nie tylko moje, nie jestem pewna czy ta osoba zasługuje na jakąkolwiek pomoc...
Ale co ma być, to będzie... Nie na wszystko mam wpływ, jutro też będzie dzień. Może lepszy?
Cytując mojego, nieżyjącego już znajomego: "to wszystko to małe gówno naprzeciw wieczności"...