poniedziałek, 18 września 2023

tłoczenie soku z jabłek

Jeden z wielu pomysłów Pawła trafiony w dziesiątkę. Rok temu samodzielnie, od podstaw zrobił urządzenie do mielenia i prasę do wyciskania jabłek. W sobotę był dzień pod znakiem jabłek.

Mycie jabłek (i pozbywanie się lokatorów)


Tak prezentuje się prasa

Mielenie jabłek pozwala na lepsze wyciśnięcie soku. No i sąsiedzkie pogaduchy

Zmielone jabłka przekłada się do lnianego worka

No i ściskamy przy pomocy lewarka




Sok przelałam do butelek i słoików i spasteryzowałam w piekarniku. Nie dodawałam cukru, sok jest naturalnie słodki.

W tym roku mamy jabłka, których sok jest dość ciemny i nieprzejrzysty - to zależy od odmiany


 

czwartek, 24 sierpnia 2023

tu i teraz


     Rak nie zawsze ma tylko złe strony. Serio. Nie jestem przesadną optymistką, nazwałbym się raczej umiarkowaną pesymistką. Zawsze jednak umiałam "kolekcjonować" chwile - dbałam o to, żeby celebrować i doceniać momenty. I teraz jeszcze bardziej tę umiejętność wykorzystuję. Nie gonię za pieniędzmi, nie tracę czasu na bezwartościowych ludzi,  za to staram się być tu i teraz. I mi cholernie z tym dobrze!!!

czwartek, 27 lipca 2023

czasem szklanka jest do połowy pusta, czyli gorsze dni

       Mam już wyniki histopatologiczne. Nie jest źle, ale liczyłam na lepszy wynik. Do Gliwic jechałam z optymistycznymi oczekiwaniami, bo przecież wszyscy mi powtarzali, że przy moim guzie leczenie onkologiczne skończy się na operacji. A jednak nie. Rak był dwuogniskowy, znaleziono jeden przerzut w węźle chłonnym i komórki rakowe w marginesie cięcia. Także w listopadzie czeka mnie radiojod leczniczy i tydzień w szpitalu + kwarantanna po wyjściu (brakuje radiojodu, stąd taki odległy termin). Prawdę mówiąc histopat dobił mnie bardziej niż diagnoza, którą przyjęłam z dużym spokojem. W tej chwili jestem już zmęczona niekończącymi się wizytami u lekarzy, brakiem stabilizacji. Staram się zorganizować w nowej rzeczywistości, ale łatwo nie jest



wtorek, 27 czerwca 2023

wieś, moja blizna i ja


       Jestem 3 tygodnie po operacji wycięcia tarczycy i węzłów centralnych. Pobyt w szpitalu może nie należał do przyjemnych (źle zniosłam narkozę), ale obyło się bez powikłań takich jak uszkodzenie przytarczyc czy porażenie strun głosowych. Pan chirurg spisał się na medal (operował mnie ten lekarz, do którego trafiłam na pierwszej konsultacji- niezbyt sympatyczny, ale intuicja mnie nie myliła - świetny specjalista). Mogę mówić, krzyczeć, a śpiewać jak nie umiałam, tak nie umiem. Wcześnie rano biorę jedną małą tabletkę i tyle. Póki co dużo odpoczywam. Czasem brakuje mi instrukcji obsługi do mojego organizmu, ale nie jest tak źle- po prostu zdarzają się niedogodności. 
     Póki co pozdrawiam z mojej oazy








piątek, 27 stycznia 2023

Pierwsza wizyta w NIO w Gliwicach

      Jestem świeżo po wizycie w NIO w Gliwicach. Jakie wrażenia? Mieszane. Wiedziałam, że będzie długo, męcząco, ale nie sądziłam, że aż tak. 

      Na miejscu byłam po godzinie 7. Kolejka do rejestracji w Zakładzie Medycyny Nuklearnej liczyła już dobre kilkadziesiąt osób. Trochę to trwało, ale trzy panie w rejestracji dawały z siebie wszystko - konkretne, zorganizowane, pomocne. Po zarejestrowaniu trzeba było udać się na pobranie krwi - tu też kolejka kilkudziesięciu osób i trzy przemiłe  panie pobierające krew. Po godzinie 10 rozpoczęło się czekanie pod gabinetem onkologicznym. To była prawdziwa mordęga. Ciasno, duszno, miejsce przy ścianie pozwalające na oparcie się było prawdziwym luksusem. Paweł, który mi towarzyszył musiał iść pozwiedzać Gliwice, bo i tak nie było miejsca na korytarzu. Co jakiś czas z gabinetu wychodziła zapłakana osoba, choć większość chyba ze zmęczenia nie okazywała żadnych uczuć. W międzyczasie USG. Po godz. 13 zostałam przyjęta i chyba była to najkrótsza wizyta u Pana doktora (trwała może minutę). Krótka piłka - trzeba ciąć. Doktor, który ma raczej opinię oschłego, wydał mi się bardzo sympatyczny i ciepły. Chyba, wyczuł, że może sobie pozwolić przy mnie na żarty. Potem pod gabinet chirurga i znów czekanie w kolejnym ciasnym, klaustrofobicznym korytarzu. Chirurg wybitnie nieprzyjemny, ale konkretny, walący prosto z mostu. Jeśli ktoś nie radzi sobie z emocjami, albo szuka pocieszenia to tu odbije się od ściany. Mnie akurat było już wszystko jedno - połączenie zmęczenia, stresu i głodu sprawiło, że chciałam usłyszeć konkretne informacje co dalej i po prostu wyjść. Po wizycie jeszcze raz zostałam pokierowana na pobranie krwi - tym razem, żeby oznaczyć grupę krwi i na tym koniec jeśli chodzi o ten dzień. Udało mi się wyjść po godz. 15. Wierzcie mi, byłam tak wyczerpana, że trudno było mi mówić.

Wstępnie operację mam wyznaczoną na 17 maja (wycięcie prawego płata tarczycy z cieśnią z możliwością wycięcia również lewego co oceni chirurg w trakcie operacji), a wcześniej kilka badań i konsylium. 

Mimo, że wiedziałam co mnie czeka, to jednak tliła się we mnie iskierka nadziei, że może nie potwierdzi się wstępna diagnoza, ale cóż. Pozostaje zaufać lekarzom. 

Ten rok zapowiada się ciężko. Musze zadbać o siebie, ale też powalczyć o przetrwanie mojej małej firemki. Oby się udało w obu kwestiach.

Dziś jednak jadę do mojej oazy spokoju na wsi, wypiję szklaneczkę domowego cydru grzejąc się przy kominku i będzie dobrze :)